Oliver Stone wygląda na przytłoczonego. Jest maj
2015 roku, znajdujemy się w Monachium w przeddzień zakończenia zdjęć do
dramatu o Edwardzie Snowdenie. Na lunchu eżyser sprawia wrażenie pełnego niepokoju i zmęczonego, ma ciężko
opadające powieki, zgarbione ramiona, wydaje się, jakby uszła z niego
cała energia.
Gdy
wypłynął pomysł filmu o Snowdenie, on był mu bardzo przeciwny,
wyjaśnia. Ale później, acz powoli i niechętnie, dał się wciągnąć. Dziś
zdaje się, że reżyser żałuje tej decyzji. Wynikły problemy z
finansowaniem filmu, ze znalezieniem dla niego dystrybutorów, wreszcie
ze sportretowaniem czegoś równie monotonnego jak cyberświat, który
zamieszkuje Snowden. – Reżyser powinien mówić, że wszystko
idzie wspaniale – zauważa z rozdrażnieniem. – Tymczasem każdy dzień na
planie potencjalnie grozi katastrofą. Codziennie liczę, że wszystko się
uda, ale prawda jest taka, że ta praca to ciężka harówka od początku do
końca. Jak karczowanie lasu. Nie jest łatwo. Nigdy nie było łatwo.
0 komentarze: